Figilia to czas..... jedzenia i
presentuff. F tym roku nie było fujka, którego się boję, ale i
tak folałam z Babciom chodzić do kuchni. Bo nie mufcie Matce, ale
Babcia potajemnie karmi mnie i Wiki kafałkami smaczkuf:
tłuszczykiem, fędlinkami i fszystkim tym czego Matka mi nie posfala
jeść...
Od Mikołaja dostałam duszo zabafek:
chrumkającego prosiaka, który jest gupi bo ja ładniej chrumkam,
śfiecącą f ciemności piłeczkę, która nie śfieci bo coś
rosgrysłam :/ piszczącą , pluszofą babeczkę, która jusz nie
piszczy (bo coś f środku rosgrysłam), piszczący smoczek z
komiksofym uśmieszkiem, który nadal piszczy i szelowe śmigiełko,
które lata i tylko Ojciec umie je posządnie szucić, bo Matka to
szuca blisko.
No i fiecie... jak fruciłam do domu to
naszykałam Matce w nocy do łuszka. No bo te tłuszczyki od Babci
chciały wyjść i brzuszek mnie bolał.... Potem pszes dfa dni
jeszcze szygałam... supełnie nie fiem dlaczego.... dzifne są te
śfięta bo od nich bolą bszuszki. Wiki tesz szygała (Wiki to moja młodsza siostra - yorka - sunia Matki mojej Matki)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz